Mała w wielkim świecie
Przyznaję, dałem się wciągnąć… jak małe dziecko…
Wystarczyła chwila nieuwagi i rozproszenia, bym dał się porwać opowieści o pewnej złośliwej, nad wymiar szczerej, nieco zadziornej i pyskatej trzpiotce z rudym kucykiem na głowie, przypominającym nieco miotłę czarownicy.

Wpadłem po uszy i teraz jakoś muszę się z tego wygrzebać ;) Tak się dzieje, gdy wdajesz się w dyskusję z góry skazaną na wiadomy wynik starcia. Sprowadzi Cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem.
A to wszystko, oczywiście przez Dagmarę, która nie mogła poprzestać tylko na Muminku, jak zwykły człowiek. To by było zbyt oczywiste. Po prostu musiała… nie podejrzewam jej o intencjonalną złośliwość, to by było zbyt proste. Choć z drugiej strony, nasza rozmowa o Muminkach musiała skręcić w kierunku tej esencji ciętego charakterku. No i stało się.
Zasilona chyba czarcią energią, usiadła w swoim twórczym krześle i w parę wieczorów wydrapała a następnie wymalowała Małą Mi… rylcem w mosiężnej tarczy kolejnego czasomierza. Wyobrażam sobie dym i iskry, które mogły towarzyszyć temu procesowi twórczemu. Wszakże, mała złośnica musiała popsuć przy okazji kolejny mechanizm. Pakiet emocji i słów uważanych za nietaktowne wniosła w pakiecie. Zwykłe a może nie takie do końca przypadkowe zwarcie doprowadziło do całkowitej awarii mechanizmu zegarka. Trzeba było użyć nowego. Nic tu nie może być ot takie zwyczajne ani normalne. To by było zdecydowanie zbyt nudne i banalne. W końcu trudno mieć pretensje, gdy obcujesz z ciętym charakterem.
Nieco naiwnie trzymałem się jeszcze ostatniej nitki nadziei, że Dagu poprzestanie wyłącznie na wirtualnej prezentacji efektu swojej inżyniersko-rzemieślniczej sztuki… Nadzieja, kołyską złudzeń a powiadomienie w appce telefonu o rozpoczętej dziarsko podróży paczki do mojego osiedlowego paczkomatu skutecznie rozwiały ostatnią jej nitkę. Przesyłka niezrażona płonną nadzieją wyruszyła, aby następnego dnia zawitać z jakże radosnym - hej, jak się masz? na moim nieco już sfatygowanym biurku.

Błyszczące macki ośmiornicy, autorski podpis Dagmary, wydają się w tym przypadku jakby dodatkową nutą złośliwego charakteru. Błysk w oku, ironiczny uśmieszek, czerwień sukni, miedziany koczek… Trudno jednoznacznie określić, czy to męski, czy damski egzemplarz… W dzisiejszych czasach wszystko się relatywistycznie wymieszało. Może przykładaliśmy niewłaściwą miarę do zbyt twardych definicji i wszystko się powywracało?
Uwielbiam pracę rąk ludzkich, kiedy artysta nadaje osobisty charakter swoim dziełom, tak jak odcisk palca pozostawia ślad swojej aktywności.
Dałem się porwać magicznym stworzeniom z bliżej niedookreślonej doliny, które rozpalają wyobraźnię i wnoszą do życia odmienne światy. Ich urok tkwi w nieoczywistości, która kusi mnie do kontemplacji i odwracania wzroku od codzienności. Czasem zaskakują swoją złośliwością, ale to właśnie dzięki nim nasza rzeczywistość staje się barwniejsza i pełniejsza.
Teraz, gdy pochłonęła mnie mocno przykurzona czasem lektura, pozostaje tylko wyczekiwać kolejnych szalonych obrazów w wyobraźni Dagmary.
I tylko miarowo odmierzające czas wskazówki sekundnika wędrują niewzruszone, zawsze do przodu, sekunda po sekundzie, wciąż dalej, bez emocji… Jak mechanizm zegarka, który ocalał spod rąk nieco zadziornego artysty, pozostając wierny swojej niewzruszonej roli. Czas to nie tylko kolejność cyfr, ale pasjonująca podróż w głąb serca i wyobraźni. O ile damy się porwać bez miary tej, bądź innej magicznej opowieści.
PS. Dla niewtajemniczonych >> historia Muminka spod dłoni Dagmary
Więcej zdjęć (dzięki uprzejmości pracownic Biblioteki Publicznej w Ostrowi Mazowieckiej)