Granica ludzi

Serce rośnie, gdy widzi się ludzi wokół, chcących się dzielić dobrem… pomagających tłumnie tym, którzy tej pomocy teraz najbardziej potrzebują. Jednocześnie tym bardziej serce krwawi, gdy człowiek uświadomi sobie, z jakiego powodu ta pomoc jest świadczona.

Ostatnie dni to niesamowity ruch społeczny, to setki tysięcy ludzi, którzy tłumnie ruszyli po-MOC. Trudno się dziwić, wielu z nas chce zrobić coś, cokolwiek. Ikonki i lajki na Facebooku są ważne, ale raczej nie podadzą ciepłego posiłku zziębniętym dłoniom.

Niektóre działania w naszym życiu podejmujemy, bo tak każe nam serce… nagle wiemy, że musimy, nie rozważamy, nie kalkulujemy… po prostu pojawia się jasność myśli i działania. Oczywiście rozsądek i uważność to priorytet… ale są takie sytuacje w życiu, gdy nagle wiesz, wstajesz z fotela i robisz to!

W sobotę dość spontanicznie zamieściłem na Facebooku wpis, że rozważam wyjazd na granicę, planuję zrobić zakupy i jak ktoś ma ochotę, to zapraszam do dorzucenia się do rachunku. Zakładałem 200-300 zł ekstra do zakupów, dla ułatwienia zrobiłem prostą zrzutkę, aby wieczorem dołożyć coś od Was w zakupach… efekt mnie kompletnie zaskoczył - 2.500 zł od Was, czego efektem był wypełniony po sam dach i udostępniony przez kochany Panek CarSharing samochód pełen dóbr. Materiały higieniczne, leki,

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że dobroczynność lubi ciszę i zwykle staram się nie eskalować… szczególnie kwotami, zakresem wspierania. Nie wszystkimi moimi aktywnościami społecznymi również chwalę się publicznie. W tym przypadku, ale także dla przejrzystości procesu (niektórzy darczyńcy są dla mnie anonimowi), pozwoliłem sobie podzielić się informacją, co i za ile kupiłem, oraz udokumentować, w jaki sposób dobro od Was trafiło w najbardziej potrzebujące ręce.

Przez całą sobotę śledziłem grupy pomocowe, odebrałem od przyjaciół kilkaset telefonów, w końcu podjąłem decyzję, w niedzielę rano ruszam do stosunkowo małego przejścia granicznego Dołhobyczów - Uhrynów, które potencjalnie jest jednym z mniej medialnych, a tym samym pomoc może być tam bardziej potrzebna. Zaprosiłem do pomocy i jednak poczucia bezpieczeństwa własnego niezawodnego Rafała Smosarskiego z mojej poprzedniej pracy w Głównym Urzędzie Miar i ruszyliśmy… trochę w nieznane.

To co zastałem na miejscu kompletnie mnie zmiotło z Ziemi… tysiące ludzi, setki samochodów, osób, gotowych do udzielenia pomocy, setki wolontariuszy, mnóstwo rzeczy, podzielonych na trzy kategorie: środki higieny/leki, ubrania/koce, jedzenie/napoje… a przede wszystkim przerażone kobiety z dziećmi, przekraczające granicę… ze strachem w oczach, co je czeka… trochę oszołomione ilością osób, które chcą dać im pomoc, nakarmić, ogrzać, zawieźć w wybrane miejsce. Pełne niepewności, co je czeka, gdzie iść, co zrobić…

Zdaję sobie sprawę, że ruszyliśmy dziś wszyscy z dużą energią i mam nadzieję, że tej energii nie zabraknie nam za tydzień, dwa, miesiąc i dwa… zwłaszcza, że w tej chwili, ponoć ze względów technicznych, liczba osób przekraczających granicę jest stosunkowo niewielka. Mam wrażenie, ze na każdą osobę - uchodźcę, czeka kilku wolontariuszy. To cudowne i poruszające zarazem. Myślę sobie, że już dziś powinny ruszyć duże projekty integracyjne, aby dać pracę, podmiotowość, poczucie bycia w gościnnym miejscu… a jednocześnie ostrożnie, aby nie odbyło się kosztem okolicznych mieszkańców. Boję się emocji, gdy rodzimy pracownik traci pracę, bo pracodawca w dobrym odruchu w jego miejsce zechce zatrudnić uchodźcę. Temat delikatny i trudny, ale tym bardziej ważny.

Policjanci, strażacy sprawnie kierujący ruchem, wolontariusze rozdający ciepłe posiłki, zapasy na dalszą drogę, setki osób oferujące podwózkę za darmo w wybrane miejsce.

Serce rośnie, gdy widzę samo-organizujących się współrodaków, gdy w niedzielę widzę pracowników urzędu, ustawiających namiot na zorganizowane rozdawanie ciepłych posiłków, kart SIM.

Swoją drogą, na miejscu dowiedziałem się, że warto na tabliczce z ofertą przejazdu napisać nie tylko proponowane miejsce docelowe, ale także ważniejsze miasta/miejsca po drodze. Trudno oczekiwać od przestraszonej matki, której przed chwilą rozsypał się cały jej świat, że nagle będzie wiedzieć, że po drodze do Gdańska jest i Inowrocław i Bydgoszcz i Lublin. Trudno mieć również pretensje ograniczonego zaufania do rosłych mężczyzn, trzymających dumnie kartkę, czy na pewno są godni tego zaufania. Z tego też powodu, mimo wpisania się na kilka list, zgłoszeniu na forach pomocy, intensywnych rozmowach w trzech punktach pomocowych, po przywiezieniu paczek wróciliśmy z Rafałem do Warszawy na pusto. I tak czujemy, że przekazaliśmy wielki pakiet dobra - prosto od Was, wprost w ręce, które tego najbardziej potrzebowały.

Oczywiście miałem dylemat, czy epatować zdjęciami, pokazywać cierpienie ludzi, trochę też siebie w tym kontekście. W dobie ograniczonego zaufania, ale i zachęcenia do podejmowania własnych inicjatyw zdecydowałem się jednak część z nich pokazać, jak to wygląda z mojej perspektywy… szczególnie, że towarzyszący mi kolega potrafi malować przepiękne obrazy.

Czy warto pomagać, czy warto spontanicznie wsiąść w auto, aby samodzielnie zawieźć dobro na miejsce? Pomagać zawsze warto, myślę, że warto korzystać ze zorganizowanej pomocy i np.przekazywać do większych pojazdów, aby nie mnożyć ruchu zwykłymi autami. Efektem ubocznym tego drugiego był choćby stres, czy dam radę wrócić do Warszawy - paliwo udało mi się zwrotnie zatankować dopiero 30 km od Warszawy.

Jeśli chcesz pojechać po kogoś, zdecydowanie rekomenduję konkretne umówienie się przed wyjazdem, albo w trasie. Z tego co się dowiedziałem, bardzo pomocne jest pojechanie przez granicę na teren Ukrainy i zabranie umówionych osób - zdecydowanie jest to najszybsza i najefektywniejsza forma… ale oczywiście wszystko jest tu sprawą kalkulacji ryzyka - także własnego, umiejętności negocjacyjnych z pogranicznikami i jak to w życiu bywa - trochę szczęścia.

Serce mi rośnie, gdy widzę, jak ludzie ruszają z pomocą… jednocześnie krwawi i rozpada się na kawałki, gdy doświadczam na żywo - z jakiego powodu. Marzę, abyśmy żyli w czasach pokoju, umieli go cenić i codziennie ciężko pracowali po to, aby stał się choć odrobinę lepszy.

 

GALERIA ZDJĘĆ

Back to Top